Czas szukać możliwych do przyjęcia rozwiązań dla Bahrajnu
Bahrajn to mała wyspa w Zatoce Perskiej o ogromnym znaczeniu geopolitycznym, pogrążona w głębokim konflikcie między sunnicką dynastią rządzącą, a szyicką większością. Choć udało się uniknąć scenariusza syryjskiego, klincz na wyspie nikomu nie przynosi korzyści i jeśli kraj ma być stabilny, musi dojść do jakiegoś porozumienia.
Zatoka Perska (fot. Fotolia)Bahrajn to szczególne miejsce na mapie Bliskiego Wschodu. Maleńka wysepka położona na wodach Zatoki Perskiej, która jest jednak języczkiem u wagi dla wielkich graczy regionu, a także Stanów Zjednoczonych. Z grona krajów Półwyspu to właśnie Bahrajn w największym stopniu odczuł “efekt arabskiej wiosny”. Jednak w przeciwieństwie do innych państw dotkniętych rewolucjami 2011 roku, na wysepce nie doszło ani do zmiany władzy, ani do krwawej wojny domowej. Na szczęście.
Dziś społeczeństwo Bahrajnu utknęło w impasie. Sytuacja nie przybiera dramatycznego zabarwienia, ale powrót do normalności, sprzed lutego 2011 roku, jest odległy, a być może niemożliwy. Resentyment między szyicką większością, a władzą reprezentującą sunnicką mniejszość stał się częścią wyspiarskiego krajobrazu. Trudno wskazać dziś wyjście z tego klinczu. W rozwiązaniu nie pomagają na pewno zachodnie, liberalne media, które nawołują do demokratyzacji wyspy. Owszem, rządzący popełniają wiele naruszeń praw człowieka, na wyspie dochodziło do tortur, aresztowań bez powodu, kilkadziesiąt osób zginęło w zamieszkach. Pomijając jednak fakt, że w innych miejscach regionu dobrze widać jak owa “poarabskowiosenna” demokracja wygląda, to w Bahrajnie, jak nigdzie indziej, trzeba kierować się zasadą politycznego realizmu. Tego miejsca USA i zachód nie mogą przegrać, bo jest jednym z ostatnich pewnych punktów oparcia w regionie. Należy odłożyć propagandę na obok i trzymać się interesów.
O znaczeniu Bahrajnu nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Wyspa jest strategicznie położna, pod Manamą, stolicą królestwa, znajduje się baza 5. floty Stanów Zjednoczonych, placówka o kluczowym znaczeniu w razie jakiejkolwiek wojny w regionie, zwłaszcza z Iranem, a także strażnik bezpiecznego tranzytu ropy z Zatoki na światowe rynki. Ponadto Bahrajn od lat 80. był wiernym i lojalnym sojusznikiem USA. Nawet kiedy posiadająca ogromne wpływy na wyspie dynastia Saudów przeciwstawiała się Waszyngtonowi, Bahrajn stał przy boku potężnego sojusznika zza oceanu.
Na fali powstań 2011 roku USA zachowały się tak a nie inaczej. Przyśpieszenie upadku Mubaraka, z dzisiejszej perspektywy było głupie i wizerunkowo niezręczne, ale wtedy klimat był inny. Chwilowo wszyscy wierzyli w demokratyzację regionu. USA oczywiście nie namawiały dynastów z rodu Al-Chalifa do abdykacji, ale nie udzieliły im jasnego poparcia, wstrzymały transfer uzbrojenia. Monarcha poczuł się zdradzony, a w stłumieniu wymykających się spod kontroli manifestacji brały udział Peninsula Shield Force, zbrojne ramię GCC. Bahrajn dostał się pod całkowity wpływ Arabii Saudyjskiej i w najbliższej przyszłości trudno spodziewać się, by w razie napięć na linii Rijad-Waszyngton wziął stronę Amerykanów. To pierwsza porażka USA, wydaje się , że nieodwracalna.
Obie strony wewnętrznego konfliktu w Bahrajnie czują urazę do USA. Władza za zbyt małe poparcie, opozycja za hipokryzję i nie popieranie demokratycznych dążeń.
Jak wspomniałem sytuacja w Bahrajnie jest trudna. Na wyspie mamy do czynienia z konfliktem sunnicko-szyickim, a w dzisiejszych realiach całego regionu jest to beczka prochu. Szczęśliwie Bahrajn jest geograficznie izolowany, gdyby był położony gdzieś między Syrią i Irakiem, to przy obecnej sytuacji w tamtych krajach krwawe wydarzenia na ulicach mielibyśmy jak w banku. Położenie wyspy uniemożliwia wybuch rewolucji. Rozruchy w Bahrajnie łatwo stłumić, nie ma możliwości dopływu zagranicznych bojowników, nie ma groźby zdrad wojskowych, bowiem ci to głównie sunniccy najemnicy z innych państw regionu.
Trzeba szukać konsensusu, jakiejś formy reform, które poprawiłyby sytuację ekonomiczną szyitów, zwiększyły reprezentację we władzach i wpływ na sytuację wewnętrzną, ale nie na wojsko i służby bezpieczeństwa. O demokracji nie może być mowy. Może to niepoprawne politycznie, ale efekty wyborów w Bahrajnie bardzo łatwo przewidzieć. Do władzy dochodzą szyickie ugrupowania, to oczywiste. Mamy przykład w Iraku. Władzę przejmują ugrupowania konserwatywno-radykalne, cały region świeci przecież przykładem. Nowa władza dąży w stronę teokracji, bliski kontakt z Iranem jest kolejnym bardziej prawdopodobnym założeniem. Czy Arabia Saudyjska mogłaby pozwolić sobie na coś takiego u bram swych roponośnych, kluczowych gospodarczo i również zamieszkanych przez szyitów terenów? Czy USA mogą pozwolić sobie na dopuszczenie do władzy środowisk, które z całą pewnością zechciałyby pozbyć się bazy 5. floty? Oczywiście, że nie. Demokratyzacji Bahrajnu należy z całych sił przeciwdziałać.
Szyicko-sunnicka wojna wisi na włosku, a w zasadzie już trwa. Dążenie, by utrzymać Bahrajn z dala od tej zawieruchy, by zabezpieczyć bazę 5. floty i by król Bahrajnu pozostał przyjacielem zachodu to w tym momencie priorytet. Utrata kolejnego punktu oparcia w regionie, kolejnego miejsca gdzie bazować mogą wojska, czy też ryzyko oddania “demokratyczną” drogą władzy radykałom nie może wchodzić w grę.
Dlatego dobrze by było, żeby część mediów i organizacji pozarządowych, które patrzą i nagłaśniają sytuację w Bahrajnie przez idealistyczną, oderwaną od politycznego realizmu i nic nie wnoszącą do poprawy sytuacji kliszę skupiło się na szukaniu rozwiązań, które można zastosować w praktyce. Wierzę, że takie można znaleźć, bo zarówno Saudom, dynastii Al-Chalifa, jak i USA zależy na uspokojeniu sytuacji i kompromisie, a opozycja w Bahrajnie jest dalece mniej radykalna niż w innych krajach regionu. Na wstępie trzeba jednak jasno podkreślić, że owszem szyitom w Bahrajnie należy się więcej swobód i uprawnień, zwłaszcza ekonomicznych, ale o przejęciu przez nich władzy nie może być mowy, mimo, że stanowią znaczną większość.
Open all references in tabs: [1 – 6]