Władze Formuły 1 wspierają dyktaturę w Bahrajnie? Prawdopodobnie. Czwarty rok z rzędu odbędzie się tam Grand Prix F1, czwarty rok z rzędu poprzedzą go masowe protesty i czwarty rok z rzędu Bernie Ecclestone wmawiać będzie tamtejszym mieszkańcom, że wszystko to dla ich dobra. Tylko dlaczego na ulicach tamtejszych miast dalej giną ludzie?
Bahrajnem od 42 lat nieprzerwanie rządzi Chalif ibn Salman Al-Chalifa. To kraj sunnitów. Siłą rzeczy szyici mają swojego króla dość. Żądają demokratycznych wyborów. Na nie jednak król (od 2002 roku, sam się obwołał) nie chce się zgodzić. Straciłby władze. Opozycja więc od dawna protestuje, domaga się demokratycznych praw, a w odpowiedzi pałac wysyła do swoich poddanych kolejne oddziały wojsk. I tak w kółko.
Narodowy gotowy! Żużlowcy pojadą w Grand Prix Polski!
Prezydentem organizacji protestujących jest niejaki Nabeel Rajab. Zapowiedział on ostatnio, że ze swojej walki nie zrezygnuje. Nigdy: – Na GP Bahrajnu przybędzie wielu dziennikarzy. Postaramy się to wykorzystać – stwierdził.
Jak na podobne wydarzenia w Bahrajnie reagują władze F1? Cóż, Bahrajn płaci, Bahrajn dostaje. Nikogo – a już zwłaszcza Berniego Ecclestone’a – nie interesuje, ile osób ginie na ulicach (od lutego 2011 roku 80 osób). Ważne, że tor jest odpowiednio przygotowany i telewizje zapłacą krocie za pokazywanie kilkudziesięciominutowego wyścigu.
A potem się na Starym Kontynencie i w USA dziwią, że ich cały Bliski Wschód zwyczajnie nienawidzi.
KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail
Open all references in tabs: [1 – 3]